Czcigodny Sługa Boży o. Wenanty Katarzyniec urodził się 07 października 1889 r. we wsi Obydów w okolicach Lwowa. Na chrzcie świętym otrzymał imię Józef. Od najmłodszych lat marzył, by zostać kapłanem. Już jako dziecko „odprawiał” msze św. dla swoich koleżanek i kolegów. Głosił też im „kazania” i nawracał młodych. Pochodził z bardzo biednej i pobożnej rodziny.
Rodziców nie było stać, by wysłać syna do seminarium duchownego. Trafił więc do seminarium nauczycielskiego. Stypendium państwowe pokrywało tylko koszty jego nauki, a pieniądze na utrzymanie musiał zdobyć sam. Głównym źródłem jego dochodów było udzielanie korepetycji. Rok przed końcem edukacji dowiedział się, że we Lwowie funkcjonuje Małe Seminarium Franciszkanów.
Warunkiem przyjęcia do tego seminarium była znajomość łaciny, którego Wenanty nie spełniał, dlatego został stamtąd, „odesłany z kwitkiem”. Jednak nie tracił nadziei i po roku zapukał do furty jeszcze raz. Po zweryfikowaniu jego wiedzy okazało się, że nauczył się nie tylko łaciny ale też i greki. Tym razem został przyjęty bez problemu. W nowicjacie otrzymał imię WENANTY.
Rodzice liczyli, że syn po zdobyciu wykształcenia będzie pracował i wesprze ich materialnie. On jednak chciał żyć ubogo jako zakonnik.
Miał ogromny talent językowy, był nieprzeciętnie zdolny.
Jako czciciel Maryi, by pogłębiać wiedzę o Matce Bożej z książek wydanych w języku włoskim, na studiach nauczył się też i tego języka.
Bardzo dużo czasu przeznaczał na modlitwę. Codziennie godzinę adorował Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie.
Zaraz po święceniach kapłańskich w 1914 r. rozpoczął pracę duszpasterską, został wikariuszem w parafii Czyszki pod Lwowem. Tam błyskawicznie zdobył serca wiernych. Po roku jednak musiał opuścić parafię. Następnie został mistrzem nowicjatu. Wykładał filozofię, łacinę i grekę. Nie szczędził swoich sił również poza klasztorem. Głosił konferencje i rekolekcje dla sióstr zakonnych oraz spowiadał chorych w szpitalu dla niepełnosprawnych. Z powodu gruźlicy musiał wyjechać na wypoczynek do Kalwarii Pacławskiej.
Kalwaria Pacławska, ze względu na szczególny kult Męki Pańskiej, nazywana jest „Jerozolimą Wschodu”, a dzięki obecności cudownego obrazu Matki Bożej nosi też miano „Jasnej Góry Podkarpacia”. Jest jednym z najbardziej znanych miejsc pielgrzymkowych w Polsce.
Głęboka miłość do posługi w konfesjonale przyśpieszyła śmierć Wenantego. W niezbyt komfortowych warunkach, w niskiej temperaturze przesiadywał tam wiele godzin. Przeziębił gruźlicę. Chory i wyczerpany zmarł 31 marca 1921 r.
Po śmierci nie „spoczął na laurach”, ale jego aktywność bardziej się wzmogła.
Jeszcze za życia spotkali się z Maksymilianem Kolbe na Kalwarii. Zostali przyjaciółmi.
Św. Maksymilian powiedział o nim: „Ojciec Wenanty nie silił się na wielkie rzeczy, ale zwyczajne wykonywał w sposób nadzwyczajny”.
Maksymilian realizował wówczas pomysł nowego wydawnictwa – miesięcznika „Rycerz Niepokalanej”, na co zazwyczaj brakowało mu środków finansowych. Wenanty wiele razy ratował go z tych kłopotów, zawsze znalazł się jakiś ofiarodawca.
W dowód wdzięczności, Maksymilian propagował kult Wenantego i ogłosił go patronem wspomnianego czasopisma. Nazywał go „niebiańskim księgowym”.
W „Rycerzu Niepokalanej” z lat 1922-1939 jest około 300 wzmianek o cudach za wstawiennictwem Wenantego, wiele uzdrowień, ludzie po latach nawracali się, szli do spowiedzi.
Wenanty, podobnie jak św. Szarbel – libański mnich jest niebywale skuteczny w rozwiązywaniu całkiem przyziemnych problemów. Chociaż nigdy nie miał pieniędzy, to jest, jak mówią Franciszkanie „Bratem bankomatem”. W sprawach finansowych pomaga natychmiast jeżeli cel jest dobry i zgodny z wolą Bożą.
Biografia Wenantego autorstwa Tomasza Terlikowskiego pt. „Wenanty Katarzyniec, Polski Szarbel” jest spłatą długu wdzięczności. W pewnym procesie sądowym miał zasądzone do zapłaty 130 tyś. zł. Poprosił Wenantego o pomoc, obiecując napisanie książki. Ledwie skończył modlitwę, już odebrał telefon od swojego adwokata, że na rozprawie w drugiej instancji został uniewinniony.
Przyznam, że motywacją do napisania powyższego tekstu z mojej strony, również jest wyraz wdzięczności za wstawiennictwo Wenantego i wysłuchanie wielu moich próśb zanoszonych do Boga.
Święci nie są zazdrośni. Wenanty pomaga w poznawaniu kolejnych, z którymi warto się zaprzyjaźnić.
Bardzo skuteczną i błyskawiczną pomoc otrzymałam od Boga również za pośrednictwem św. Józefa Sebastiana Pelczara oraz bł. ks. Jana Balickiego, których relikwie znajdują się w naszym kościele. Orędownicy w niebie tylko czekają, by zwrócić sie do nich o wstawienniczą pomoc.
Doczesne szczątki Czcigodnego Sługi Bożego Wenantego Katarzyńca spoczywają w Sanktuarium Męki Pańskiej i Matki Bożej w Kalwarii Pacławskiej.
Trwają modlitwy o jego beatyfikację. Dołóżmy i my swoją modlitewną „cegiełkę”, by jak najprędzej dostąpił tytułu „błogosławionego”. Swoją aktywnością i skutecznością dowiódł, że na niego zasługuje.
Anna Rudnicka